Krzysztof Turowski

  • O MNIE
    • MOJE MOTTO
    • KARIERA ZAWODOWA
  • BLOG
  • DZIENNIK
  • WSPOMNIENIA
  • GALERIE ZDJĘĆ
    • Wybory 2018
    • Gaj oliwny
    • Korzenie marzenie
    • Tuje w Bretanii
  • PROGRAMY
    • Programy video
    • Programy audio
  • KSIĄŻKI
  • KONTAKT
    • MAPA STRONY
Krzysztof Turowski
czwartek, 25 października 2018 / Published in BLOG

Listy z epoki absurdu

monodram

LISTY Z EPOKI ABSURDU

adaptacja książki

„Listy z epoki absurdu” Krzysztofa Turowskiego

Jolanta Knap

 

Targowisko. ANTYKWARIAT pomiędzy stoiskami z bielizną z prawej i kebabem z lewej. Twarde staniki w mocnych kolorach, pończochy nadziane na kilka plastikowych nóg. Na metalowym stelarzu, na stoliku równiutko poukładane czasopisma i książki z lat 80-tych. KRZYSZTOF ubrany w sztruksowe spodnie i marynarkę siedzi na stołku i nakleja nowe, niższe ceny na kolejne egzemplarze.

 

Z 5zł na 3,50. I tak nikt nie kupi. Okładka staciła kolor lub nigdy go nie miała, a co w środku – nieważne. Może te listy znalazłyby nabywcę, ale nie są na sprzedaż. Co znaczyła przyjaźń w epoce absurdu? Wszystko. I kiedy to było? Robiłem doktorat, ożeniłem się,urodził mi się syn, jeden, drugi. Nic z tego nie jest absurdem.

Jacek w roku 1985: Teraz jest 11 rano, siedzę w domu i czekam, aż zakończą się wszystkie kłopoty z instalowaniem telefonu, bo oczywiście coś nie gra, telefon jest głuchy i, żeby to naprawić, instalatorzy muszą wejść do piwnicy sąsiada, którego nie ma w domu i na którego czekam jak na zmiłowanie, bo, jeśli nie przyjdzie do 14-tej, czyli do chwili, gdy tamci robią fajrant, to pozostaje już tylko jutrzejszy dzień. Od jutra instalowanie będzie kosztować dwa razy więcej, czyli 80000 złotych, więc wolę zdążyć przed podwyżką.

Wtedy już kilka lat mieszkałem w Paryżu. Na emigracji. I stamtąd przez pryzmat listów od Jacka, Zbyszka i Marzanny patrzyłem na Polaków i Polskę. Tu. W Polsce.

„Opisz mi jeden dzień ze swojego życia a będę wiedział, jakie były Twoje wszystkie dni i, prawdopodobnie, jakie będą” – powiedział Blaise Pascal w Myślach.

 

W Dzień Kobiet w 1988 odbyło się w Łodzi uroczyste otwarcie szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki z udziałem najwyższych czynników. Po cichu nazwano go szpital matki żebraczki, bo żebrano o sprzęt i forsę, gdzie się dało. Ale, rzecz jasna, szpital jest ciągle w proszku. Dlatego na kilka dni przed otwarciem zaczęto wypożyczać od innych łódzkich szpitali kupę sprzętu, żeby wszystko wyglądało na glanc. No, a przede wszystkim, wypożyczono chore kobiety. Zwieziono je karetkami z innych szpitali, a po odjeździe notabli oddano. Ciekawe, czy za pokwitowaniem? Przede wszystkim jest to wielkie centrum sprzedaży materiałów budowlanych. Oczywiście lewe centrum. Moi znajomi, którzy się budują, jak czegoś już za cholerę nie mogą znaleźć, jadą tam i załatwiają. Cała niemal budująca się prywatnie Łódź sporo Matce Polce zawdzięcza. Jak to matce. Mniej przyjemne jest to, że na wielką skalę rozkradane są też leki, które jako dary przychodzą na adres Matki Polki. Były one magazynowane bez ładu i składu w różnych łódzkich szpitalach, bo Centrum nie miało własnych pomieszczeń do tego celu. No i zaczął się handel. Nieraz na tyle bezczelny, że dość powszechnie znane są telefony, pod którymi można, oczywiście za dolce, zamówić leki zagraniczne.

Moi przyjaciele wyobrażali sobie moje życie w Paryżu. TAM. Bo przez pierwsze kilka lat nikt nie mógł do mnie przyjechać. Mnie też lekko nie było, ale TAM jak znało się zasady gry, to można było wygrać, na przykład czas na swoje życie.

Jacek w 1987. No Krzysiu, jesteś jednak fanciarz. Co ty w tej Francji jesteś? Pięć lat raptem. I proszę, willa, piękny samochód, uznanie, zagraniczne wojaże, publikacje, znajomości. Masz, kurwa, łeb […]. Wiem, wiem, już się łapiesz za głowę gotów uznać mnie za idiotę, co się ślizga po powierzchni. Już może łapiesz za pióro albo słuchawkę, by powiedzieć, jaki to jesteś zalatany, zmęczony, wypluty, jaką to masz szarpaninę, jak mało satysfakcji. […]. Otóż dowiedz się, Krzysiu, że jesteś pieprzony malkontent i tyle. Jesteś na fast-tracku, więc cały napięty […].

 

Krzysztof zgięty w pół porządkuje i przegląda Playboye na najniższej półce.

 

Te kładę na samym dole. Jedyny tytuł z lat 80-tych, który przykuwa uwagę. Lubię jak się po nie schylają. Nie przykucną, tylko wypinają swoje cztery litery.

 

Rok 1988 […] Ludzie nie mogą trwać w nieskończoność w stanie zawieszenia. Zresztą życie na to nie pozwala. Dopasowują się więc do zaistniałej sytuacji, szukają realnych pól aktywności i tak dalej. […]. Będą to: sektor prywatny, wyjazdy zagraniczne i wszystko, co się z tym wiąże: handelek, praca czarny rynek i inne. Tyle że kryzys polaryzuje społeczeństwo i dzieli je bardziej niż zwykle na biednych i bogatych.

Ja w 1988 już się odbiłem, Moje listy z Francji w tym roku tchnęły już zupełnie innym nastrojem.:

Jedynym wydarzeniem ostatnich tygodni był mój tygodniowy pobyt w Stanach, podczas którego przeleciałem ten kraj wzdłuż i wszerz. Od Nowego Jorku po Los Angeles, od Huston po Chicago. Niewiele widziałem, głównie przyjaciół, wieżowce, whisky i lotniska. Generalnie jednak utwierdziłem się w przekonaniu, że Europa to jest to. Poza tym od wiosny chcę rozpocząć gorączkowe poszukiwania jakiejś robótki dziennikarskiej po francusku, a jeśli do końca roku się to nie uda, to będę musiał zmienić zawód, bo czas już wyjść z polskiego getta, które tyleż jest miłe, co zabójcze.

Podchodzi do stoiska z bielizną. Przygląda się pończochom naciągniętym na plastikowe nogi.

Dzisiaj wszędzie Paryż. Zanim wyemigrowałem, starałem się naprawić świat TU!

„O 6:45 nastawiałem polskojęzyczną rozgłośnię Radio France International, by dowiedzieć się, co myślą o nas w Paryżu. O 7-ej przeszedłem na BBC i zaraz po dzienniku 7:07 posłuchałem sobie Radio Kolonia, a następnie skoczyłem na ultrakrótkie fale, by posłuchać Rozgłośni Łódzkiej, a potem przejść spokojnie bez zakłóceń na program pierwszy, centralny z Warszawy. [..] Słuchając […]wiadomości – mniej lub bardziej prawdziwych – przypomniał mi się niewielki plakat[…] nad […] sugestywnymi rysunkami umieszczony był napis – WIEMY, CO TO PROPAGANDA. TAM I TUTAJ JEDNA GRANDA. […]

 

Nakleja nowe, niższe ceny na książki.

 

Dzisiaj siedzę TU, chyba z sentymentu. A przecież TAM mi się udało. Absurd? Sprzedaję myśli, historie, jakie tu nazwiska?! 3,50 też za drogo. To może za 3.

Te sprawozdania z lat 80-tych, w listach, brzmią jak dobra literatura.

 

„Pan Dyrektor od telefonii przewodowej tłumaczy – pisał Zbyszek Wojciechowski, – że te pomyłki i bałagan to stan przejściowy, że tak być musi i że właściwie winę za ten stan rzeczy ponoszą niesforni abonenci, którzy po przyłączeniu ich do nowej centrali naraz wszyscy zaczęli telefonować, co przeciążyło centralę, nową, jeszcze nieprzyzwyczajoną do takich przeciążeń i biedaczka wpadła w tak zwany bieg jałowy. […] To mnie zaniepokoiło i nawet Mentoval, który zalecił mi lekarz zażywać trzy razy dziennie po 5 kropel, nie pomógł. Mentoval biorę razem z Tabexem, postanowiłem bowiem rzucić palenie. Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim bieda.[…]”

I tu literatura przestaje być literaturą. Jak się tego, kurwa, doświadcza. Jak trzeba łyknąć pigułę, żeby nerwy podleczyć.

Przyjaciele z Polski dawali mi rady, jak żyć? TAM. Chociaż nie mieli pojęcia, jak TAM się żyje.

 

Znacznie lepsze perspektywy otwierają się przed Tobą – pisał Jacek[…]. – Jeśli uzyskałbyś doktorat z dziedziny, która jest Twoim zawodem. Tak to wszystko widzę z odległej Polski. Jeśli ty myślisz podobnie, to trzymaj ten kurs dalej. Mogę Cię pocieszyć, że doktorat nie jest w końcu czymś, co można od tak strzepnąć z pióra. A Ty masz tę przewagę nad znakomitą większością doktorantów, że primo nie jesteś już nieopierzonym magistrem […], secundo umiesz pisać.

 

Umiałem myśleć, argumentować. Byłem ukształtowany. Reprezentowałem pewną postawę. Wiedziałem w czasach absurdu, czym jest godność. Dzisiaj nic nie trzyma ceny.

 

Bierze książkę do ręki, nabija kolejną cenę.

Niech będzie, oddam za 2,50.

Zdzisław Pietrasik w „Polityce” nr 16 z 1983 r., a więc jeszcze przed zniesieniem stanu wojennego, pisał:

 

”Takie nawoływanie do postaw patriotycznych jest dzisiaj zabiegiem, który może nie przynieść pożądanych rezultatów. Po prostu patriotyzm też przestał być uczuciem platonicznym. Młody człowiek z rezerwą przyjmuje argument: masz poświęcić się dla Polski, bo to jest twoja ojczyzna. To bardzo wiele, ale to nie wystarcza. Patriotyzm nie przesłania oczu, które widzą w umiłowanym kraju wciąż tyle zła i nieprawości. Za granicą też jest życie.”

 

Miał rację. Poczułem to na własnej skórze. Skrapiałem skronie i nadgarski Eau de Parfum przed wyjściem z domu, kiedy moi kumple TU pocili się na samą myśl, gdzie rzucą srajtaśmę. Nie nie, sekstaśmę, tylko zwykły papier toaletowy.

 

„Bywa, że w ferworze dyskusji o stanie Rzeczpospolitej ktoś lubiący mocne określenia powie: to jest chory kraj… – to ciągle Żdziniu. Przyznam, że nie protestuję w takich sytuacjach, mnie ta opinia ani nie bulwersuje, ani nie obraża. Choroba jest przecież stanem przejściowym, z choroby powraca się do zdrowia.”

 

No, a to za całe dwa zeta. I niżej już nie zejdę.

 

Nakleja cenę, odkłada URZĄDZENIE.

 

„[…] mentalność Polaka nowoczesnego nigdy nie będzie w stu procentach nowoczesna, jest i będzie amalgamatem rozmaitych elementów: tradycji i mitologii narodowej, sumy klęsk i zwycięstw, kompleksów i aspiracji[…]Łączy nas zapewne mniej, niż byśmy chcieli, ale wystarczająco dużo, abyśmy mogli zorganizować sobie wspólnie egzystencję w kraju, którego flaga ma kolor biało-czerwony. Kolor czerwony jest kolorem czerwonym, a kolor biały jest kolorem białym, nie zaś antyczerwonym.”

 

Krzysztof bierze jedną z gazet z zamkniętymi oczami. Otwiera oczy. Szerzej.

Żeby wam tak przybliżyć… epokę. Tak na chybił trafił.

„Dziennik Łódzki” z 31 sierpnia 1983 r.[…]: „Trzecia rocznica porozumień gdańskich – podpisanych, jak wiadomo, przez przedstawicieli rządu i strajkujących robotników – tkwi mocno w naszej pamięci, skłania do refleksji. Mamy Jeszcze przed oczyma entuzjazm tamtego […] pamiętamy jednak ciężki walec, jaki przetaczał się przez Polskę w każdym następującym po sobie miesiącu. Mówił o tym szczegółowo wicepremier Rakowski w czasie spotkania ze stoczniowcami. Wyliczał dziesiątki i setki strajków”

 

Prostuje się. Przywołuje wspomnienia.

 

[…]zapomniał o jednym – o strajku na kominie. Wlazło nań kilka osób i musiała przyjechać ministerialna komisja, bo z inną nie chcieli rokować. Sierpniowy szlachetny zryw klasy robotniczej przeradzał się stopniowo w tragifarsę, nasz kraj stawał się przedmiotem drwin[…].

 

Oni ( wskazuje na stoiska z kebabem i bielizną) mówią, że psuję im interes, że nie jestem dość zabawny[…]Ludzie, którzy myślą, nie są zabawni. Co nie?!

 

„Na szczęście czas – ten najwspanialszy z lekarzy sprawia, że coraz mniej ludzi daje się złapać na lep taniej demagogii.” Nie, nie to nie o was. To o latach 80-tych.

 

„Z każdym dniem ludzie wyzbywają się złudzeń i zaczynają dostrzegać, że za słowami nie ma nic, nie ma niczego, z czego może być chleb, pokój i lepsze życie […].

I zamiast ucałowań dla żony i dziecka, nawet dla matki, Jacek skończył swój list tak:”Nie martw się. Dam sobie radę. Muszę. Grzesiu, niczego mi nie przysyłaj, proszę. […] Jeżeli będziesz chciał kiedykolwiek zrobić mi frajdę, to pamiętaj, że gole się od lat SCHICK PIVOT-em. Sześć wkładów do maszynki kosztuje kilka franków, a starcza mi na kilka miesięcy, właściwie na pół roku. To wszystko, co możesz zrobić dla mnie.”

 

Każda dyktatura, a czasami tak zwana parlamentarna większość, niszczy człowieka pozbawiając go godności. To się robi prosto. Każdy potrzebuje na chleb, dzisiaj też na Eau de Parfum, albo na miskę ryżu.

 

„Włodek jeździ w „trasy” z kabaretem, z którym występuje jako Dziadek Włodek z „Lata z radiem” – pisał Zbyszek. Od występu ma tysiaka. A dziennie, jak dobrze idzie, ma do trzech występów, koncertów, więc rzadko bywa w Łodzi. Robi tyle, ile musi, na antenie lokalnej słychać go nader rzadko. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem miesiąc temu, właśnie wtedy opowiedział mi o swoich estradowych sukcesach. Wydawało mi się, że jest w dobrej formie i te występy mu leżą. Lubi to. Mówił mi, że w przyszłości chce jeszcze bardziej związać się z Estradą.”

 

Wprawia w ruch plastikowe nogi. Nogi tańczą jak szalone.

 

„[…] Włodek fizycznie ostatnio podupadł. Głowa stale go boli, proszki nie działają, co gorsza na głowę nie pomogły, a wykończyły mu żołądek. […] to, co teraz robi w Warszawie, to już nie to, co było kiedyś. Jest mniej dowcipny, stracił refleks.[…]”

 

Byli tacy, którzy mu zazdrościli. Mamona. Mamona. A mnie???

 

„Nasze cztery pokoje świecą […]pustką, bo brak funduszy, ale za to jeżdżę Simcą 1300. Trochę starą, trochę pordzewiałą, ale i tak na jej widok niektórym kolegom z radia w Łodzi oczy by wyszły na wierzch.[…] Jaka, kurwa, kariera, gdy na nic nie starcza, a mieszkanie mebluję z tego, co ludzie przyniosą. Samochód też więcej stoi niż jeździ, bo na benzynę nie ma.”

 

Absurd polegał na tym, że dużo można było zarobić sprzedając swoją godność.

 

„Plotki z Warszawy znam. Donoszą mi Marzanna i Rafał. Niektórzy, rzeczywiście idą jak wodór do góry. Zniszczono już wiele z tego, w radiu i telewizji, co było wartościowe[…] „

 

To uruchamiało we mnie współczucie, wyzwalało opiekuńczość i poczucie obowiązku.

„Kochanie”- tak do Marzanny, a co? „[..]Paczka będzie, wedle zamówień, tuż po nowym roku. Dostarczona najprawdopodobniej osobiście przez Basię, która zawita do kraju z konwojem paczek za kilka dni. W tym celu zagwarantuj sobie wolny dzień i skontaktuj się ze Zdziśkiem Pietrasikiem, by zrobić małe rendez-vous. Ona będzie samochodem w towarzystwie trzech Francuzów z naszego komitetu Solidarite avec Solidarność, który Ci funduje paczki[…]Przyjmij proszę, wszystkie gwiazdki świata. Niech Ci świecą w wieczór wigilijny. Przyjmij wszystkie promienie słońca, niech Ci rozświetlają dni następnego roku[…]. Opłatkiem połam się ze mną w myślach i bądź mi wierna w przyjaźni. Oto, czego Ci życzę z sercem i łzami. Pa.

 

Działałem. Wysyłałem leki, książki i powielacze. Nawet obróżkę przeciwpchelną. Basia Śreniowska pisała.

„Turowscy zwariowali! Miast pospolitego aerozolu bądź proszku przysłali super ekspresem dar wykwintny, pozbywając się ogromnego majątku przy okazji. Szaleństwo. Poinformowałam Burka, że jest najważniejszym psem w PRL-u, a kto wie, czy nie w całym Układzie Warszawskim. Z aprobatą pomachał ogonem i piersi wypiął dumnie. Następnie odpalił wspaniałomyślnie kilka centymetrów obróżki przeciw pchłom zaprzyjaźnionej suczce opozycyjnej, bo w końcu nie jest świnią, tylko bardzo pogodnym psem o łagodnym sercu. Jednym słowem mała rewolucja i ogólne poruszenie w związku z egzotycznym w niecywilizowanym świecie darem. Dziękujemy.(…)

 

Pomoc zajmowała gros naszej aktywności. Pomagaliśmy rodzinie, przyjaciołom, […] ale też bliższym i dalszym znajomym „królika”, dziennikarzom wyrzuconym z pracy i przywódcom „Solidarności” – zwłaszcza [naszym]łódzkim, ale nie tylko. Zachowały się listy z podziękowaniami od żony i mamy Andrzeja Słowika i od mamy Władka Frasyniuka. Słowik był naówczas więziony w Barczewie, a Władek w Łęczycy.

 

Pani Słowik pisła: „Stan jego zdrowia jest nie najlepszy, a prośbę o przerwę w wyroku załatwiono odmownie proponując leczenie w warunkach szpitala więziennego. Co do pomocy, to staram się zmieścić w ramach z moimi potrzebami. Ponieważ na emeryturę przeszłam w maju 1980 roku, więc otrzymuje 5440 złotych. Dotychczas miałam pensję męża i niższe komorne, które od października podniesiono. Obecnie, gdy zostałam sama doliczano nadmetraż […].Ale mam jeszcze część odzieży, której teraz nie mogłabym kupić […]a z posiłków często korzystam u córek […]”

„W ogóle Polska końca roku 1983 jest krajem trudno poddającym się jakimś przewidywaniom – konstatował Jacek. –[…]Żeby była jasność, nie mam tu na myśli podziemia, którego czołówka raz jeszcze się zblamowała, wzywając do demonstracji 16 grudnia [w rocznicę ataku ZOMO na kopalni „Wujek”]. W Łodzi było spokojnie, nie licząc małych grup pod kilkoma kościołami. Podobnie gdzie indziej, sam zresztą wiesz pewnie lepiej ode mnie. Warszawa natomiast ma swego gwiazdora, ks. Popiełuszkę, na którego msze walą tłumy. Czerwonych nazywa Szatanem, a rośli chłopcy z Huty Warszawa tworzą jego eskortę parafialną. […] A Nowej Hucie szykują butelki z czymś tam, kilku wojewodów zgłosiło potrzebę wprowadzenia u nich stanu wyjątkowego po podwyżce cen, raporty dla KC […]mówią o emocjach społecznych grożących w każdej chwili wybuchem. […] „Będziemy po prostu więcej kraść” – mówią robotnicy. Inni na takie dictum wzruszają ramionami twierdząc, nie bez racji, że nie wszyscy mają te możliwości.” Na przykład INTELIGENCI. Co mógł ukraść inteligent w swoim miejscu pracy?

„[…]Podziemie blednie i opozycja wraca na z góry upatrzone pozycje, czyli kręcenie korbą powielacza. I jak zwykle przoduje stolica, a gdzie indziej? „Solidarność”, jako związek zawodowy, tzn. organizacja skupiająca członków, zbierająca składki, naciskająca na administrację, płacąca zapomogi itd. zgasła.

I znowu zryw! „[…]władza nie może wcale z tego powodu odtańczyć zwycięstwa na grobie naszego związku.[…] Budowa nowych organizacji jak PRON [Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego – przyp. aut.], nowe związki, nowe stowarzyszenia + masowa propaganda tego szajsu, wygląda żałośnie. Czerwoni pocieszają się, że to tylko początek, ale grubo się mylą. Przez 1956, 1970, 1976 i ukoronowanie lat 80-81 definitywnie przegrali w Polsce bitwę o świadomość społeczną. Ludzi już nie można nabrać, że „jesteśmy O.K.”,

Noo tak, kiedyś się łudziliśmy, …że demokratyczna większość jest mądra. Wzory niezłomnych ludzi z tamtych lat opluwają ci, którzy żywią się kebabem i noszą chińskie gacie. I nie kupią ode mnie żadnej książki. A nawet czasopisma.

Kto dzisiaj odrzuciłby taką propozycję? wolności w zamian za wyjazd za granicę? Aaaa, niezrozumiałe. Powtórzę: wolność w zamian za wyjazd z Polski? Absurd? Nie wtedy.

 

25 grudnia 1983 Adam Michnik napisał list do generała Czesława Kiszczaka, w odpowiedzi na propozycję wolności w zamian za wyjazd za granicę: „Aby jawnie przyznawać się do deptania prawa, trzeba być durniem; aby będąc więziennym nadzorcą proponować człowiekowi więzionemu od dwóch lat Lazurowe Wybrzeże w zamian za moralne samobójstwo, trzeba być świnią; Aby wierzyć, że ja mógłbym taką propozycję przyjąć, trzeba wyobrażać sobie każdego człowieka na podobieństwo policyjnego szpicla.”

 

Wnosi stosy książek do środka antykwariatu.

 

2,50 dzisiaj. Jutro nie ukrywam może być taniej. Jutro wszystko będzie tańsze. Podskoczą tylko ceny śmieci.

„Pod koniec poprzedniego roku postanowiliśmy, że Basia weźmie jednak paszport konsularny, co ułatwi nam kontakty z rodziną i opozycją w kraju. Tak też się stało i już w drugi dzień świąt 1983 r., ruszyła, w towarzystwie Clauda Romeca, z konwojem „humanitarnym” do Polski.[…] w furgonetce oprócz darów, znajdowała się i emigracyjna literatura, i maszyny do pisania.” Literatura!!!

Dzisiaj nie narażam się na nic innego prócz biedy, handlując, przepraszam, oferując na rynku te książki i czasopisma. Kiedyś groziło nam za te książki więzienie. Tak TU. I dzisiaj, kurwa, to wraca. Czytasz niewłaściwe książki!

 

26 stycznia 1984 roku Sejm uchwalił prawo prasowe (może obecny by się zastanowił, czy nie warto wrócić do tego} stwierdzające, że „kto bez wymaganego zezwolenia wydaje lub rozpowszechnia dziennik, czasopismo lub inną publikację prasową, podlega karze pozbawienia wolności do roku, karze ograniczenia wolności lub grzywny”.

Według danych „Tygodnika Mazowsze” w więzieniach i aresztach przetrzymywanych było 244 więźniów politycznych.

„Wyczytałem wczoraj w „Kulturze” (paryskiej)[ tak ja pisałem do przyjaciół w Polsce], że teraz jest jakoś tak, że nie chce się walczyć o to, o co walczyło się przedtem, tzn. zamówienia, honoraria, projekty, że chce się raczej zachować to, co wewnątrz. […] Powiesz mi – masz ten luksus, ze możesz sobie na to pozwolić. Excuse-moi, ale gówno to nie luksus, z drugiej strony bowiem oczywistością jest, że dziennikarz, a za takiego mimo wszystko się mam jeszcze, powinien robić to, co umie, czyli pisać, nagrywać etc. Po drugie za ten pseudoluksus płacę tym, […] że robię coś, co jest ogłupieniem totalnym bez najmniejszej satysfakcji, nie wymagające najmniejszej inwencji, nic, nic. I tak dzień w dzień. Oczywiście, to właśnie ta praca, czy raczej jej posiadanie daje mi podstawy niezależności, nie mniej doszedłem do „rewolucyjnego” stwierdzenia, że „praca bez satysfakcji jest gorsza od bezrobocia”.

Wnosi ostatni największy stos książek do środka.

Wszystkie po 2,50 i taniej nie sprzedam. Mam taki bizness, nie mając w tym biznesu. Cichutki. Żona nie jest zadowolona i do mnie na ulicę, jak mówi, nie będzie przychodzić. A ja jestem socjologiem z wykształcenia i mnie ulica interesuje. Zadziwia. Dołuje.

„Kochani, Żebyście się nie gniewali, przesyłam, jako przeproszenie ostatnią rymowankę, jaka usłyszałem, „jeśli mąż Cię zaniedbuje wstąp do PRONu, tam są ch….”. A propos męskich członków i PRON-u, […] PRON w ogóle kiepsko zniósł tzw. Konsultację nt. projektu ustawy o ordynacji wyborczej. […] Ordynacja jest oczywiście do bani[…] Nie myślcie jednak, że kwestią ordynacji żył kraj. Kraj to olał. […]

„Ostatnio zwraca się uwagę na zróżnicowane podejście milicji do środowisk inteligenckich i robotniczych. Pierwsze uzyskały zauważalny luz, robotniczemu undergroundowi natomiast się nie pobłaża. Są tego przykłady z wielu stron kraju. Inteligenci zelżali nawet precautions measures [zmniejszyli środki ostrożności – przyp. aut.][…].

Pytano mnie, czy zauważyłem, że „inteligenci”, którzy próbują rzucać pomosty w działaniach podziemnych do środowiska robotniczego, są szczególnie pod lupą i w stosunku do nich nie obowiązuje zasada patrzenia przez palce? Podobno można było to zauważyć na południu kraju. Skala opisywanego zjawiska pozwala domniemywać centralnie ustaloną strategię. Inteligencki underground wyraźnie odpuszczono. Możliwe przyczyny:

1) Dopóki nie wychodzą do robotników są niegroźni […].

2) Nie zależy nam obecnie na nowych aresztowaniach[…]. Zachód ma tu widzieć spokój[…].

3) […] Polska to nie ZSRR ani CSRS [Czechosłowacka Republika Socjalistyczna]tu nie można ciągle na ostro […].

P.S. Bardzo dziękuję za lekarstwa na astmę.”

Podchodzi do plastikowych nóg, ogląda koronki na pończochach. Dotyka.

Zawsze korci, żeby dotknąć. Nie wiem jak to zwalczyć w sobie. Tak łatwo o oczko. Cholera!

Zdejmuje jedną z nóg z haka. Wyjmuje z kieszeni marynarki przyrząd do reperowania oczek. Siada, wkłada sobie tę nogę między swoje nogi i zajmuje się robotą.

Dzisiaj nikt niczego nie reperuje. A ja tak! Żona tego nie pochwala.

Od 1984 trochę podróżowałem. „Pojechałem na dwa dni na zaproszenie organizacji młodzieżowej „Juventuda Centrista”. Organizowali oni cykl imprez pokojowych pod znamiennymi jednak hasłami „Pokój i wolność” oraz „Ani czerwony, ani martwy”. Jest to odpowiedź na toczącą się tu i ówdzie polemikę, czy lepiej być ofiarą wojny, czy też żyć jakkolwiek w komunistycznym kraju. Trochę ta dyskusja przypomina słynny dylemat, co myć najpierw: ręce czy nogi, bądź, na co lepiej umrzeć: na raka czy na zawał? […] Portugalia była kiedyś największą potęgą świata. Kolonie poczynając od Indii po wyprawie Marco Polo, Indonezja i wyspy obok, Angola, Mozambik, wreszcie Brazylia, a portugalscy jezuici szczepili religię w Japonii. I to wszystko runęło nieomal z dnia na dzień. Skończyło się wraz ze śmiercią ostatniego dyktatora Salazara. Portugalia stała się małym, biednym krajem na krańcu Europy […].

Dalej „podciąga” oczko w pończosze. Nuci jedną z takich smutnych piosenek. Melodia wraca od czasu do czasu.

Zbyszek […] przysyłał sążniste listy opisujące najrozmaitsze wydarzenia w Łodzi i w kraju.

„Niedługo Wielkanoc,[pisał]. Więc ten list, zgodnie z zapowiedzią traktuję jako świąteczny […]. Nastroje są zmienne, a raczej niezmiennie zmienne. Tu kongres przodującej klasy robotniczej, zaraz po nim kongres przodującego chłopstwa, z trybun padają słowa ku pokrzepieniu serc, ale stokroć bardziej pokrzepiłyby serce jakieś konkretne działania, wyraźna poprawa naszego bytowania.A tak to tylko słowa, słowa, boli głowa. Wzrosły ceny materiałowe, surowcowe tudzież koszty energii. A więc wzrosną także ceny wytwarzanych artykułów. Już w kochanej TV zaczęto to ludziom uświadamiać i wyjaśniać konieczność kolejnej niespodzianki, świątecznego jaja, które w okresie Wielkiejnocy naród od swoich Wybrańców otrzyma.”

 

I robili nas w jajo. To znaczy ich, bo ja byłem TAM.

„[…] Cały naród przygotowuje się do wyborów. Wprawdzie nie są to wybory do kochanego Sejmu, lecz tylko do rad narodowych, ale wiemy, ile zależy od władzy lokalnej. Tej władzy lokalnej, którą kiedyś Lenin, przestrzegając przed nią, nazwał największym przeciwnikiem socjalizmu. Oczywiście Wielki Teoretyk miał na myśli wszelkie wypaczenia biurokratyczne, prowincjonalizmy, za którymi kryje się samowola i „samowładza”. (…)

 

Ale władza miała telewizję!!!

„W tej chwili Claud Romec, nasz gość z Francji ogląda program historyczny […]– Jałta, Teheran, Poczdam – stwierdził, mówiąc do siebie […] „to jest bardzo zła telewizja”.

 

Ale władza miała prasę.

 

Odwiesza nogę na miejsce. Rozgląda się.

 

„Dziennik Łódzki” 5 maja obszernie relacjonował kolejną konferencję prasową rzecznika rządu Jerzego Urbana. „[…]Na wstępie Jerzy Urban ocenił metody informowania światowej opinii publicznej o problemach polskich, stosowane przez niektóre zachodnie środki masowego przekazu. Rzecznik rządu przyjął za punkt wyjścia znaną już powszechnie sprawę kłamstwa Agencji Reutera, która nadała wiadomość, że pierwszomajowy pochód trwał w Warszawie dwie godziny a nie pięć godzin, Telewizja Polska zaś pokazywała w kółko te same […] Przed świętem 1 Maja Reuter informował, że ulice i fabryki w Warszawie i w innych większych miastach polskich zalane zostały po prostu ulotkami podziemnej „Solidarności” wzywającymi do bojkotu oficjalnych obchodów.” I tyle.

„Nikt po 35 latach nie pamięta ani tych działaczy, ani tych nazwisk, ani tych zakładów pracy.” A może jednak ktoś? Kto pamięta? (krzyczy)Czy ktoooś paamiętaaa?

 

No, więc wybory, wybory i po wyborach.

„Dziennik Łódzki” z 18 czerwca zatytułował swoje relacje Miliony Polaków spełniły swoją patriotyczną powinność i w atmosferze powagi i poczucia odpowiedzialności[…]ble…ble..ble

 

„Solidarność” oblicza, że w skali kraju głosowało około 60% uprawnionych do głosowania[…] a nie jak podano oficjalnie 75%. Jeśli by tak rzeczywiście było, to w Łodzi głosowało około 47%.

[…] wybory nigdy nie budziły emocji, połowa ludzi je zbojkotowała, ale why? – trudno powiedzieć. Byłoby chyba przesadą powiedzieć, że ta połowa poprzez bojkot wyraziła świadomie swoją polityczną postawę. […]”

 

„Żyjemy wszelako dwutorowo – komentowała tę rzeczywistość Basia Śreniowska pod koniec lipca 84 – We wszystkich niemal dziedzinach wysokiej klasy fachowcy wydają nielegalnie różnorakie ekspertyzy. Badacze nielegalnie robią odkrycia sondaże, statystycy nielegalnie obliczają odchylenia standardowe, jak to miało miejsce w przypadku badania frekwencji wyborczej[…]. Dziwny kraj, ludzie nielegalnie mówią, co myślą i co widzą, a legalna jest jedynie apoteoza iluzji.”

 

Otrząsa się jakby miał dreszcze.

 

Trzeba było spinać dupę i walczyć o swoje … życie TAM. A Zbyszek TU znów próbował zdobyć etat w krakowskim piśmie sportowym „Tempo”.

 

”Gdzieś ktoś blokuje mój angaż i właściwie nikt wie kto. Kraków mówi, że Łódź, Łódź, że Warszawa, Warszawa zaś oficjalnie twierdzi, że żadnych „czarnych list” nie było i nie ma. Pytano się mnie w Krakowie, czy byłem na jakiejś wrednej liście – a ja na to odpowiadam zgodnie z prawdą, że nic nie wiem, bo niby to skąd mam wiedzieć. I tak bawimy się w ciuciubabkę[…]. Iwona Śledzińska-Katarasińska […] dziennikarka „Głosu Robotniczego”, internowana w stanie wojennym, pracuje w prywatnej firmie – biurze turystycznym […]„Tour-Retour” – przyp. aut.] i wzięła na siebie ciężar utrzymania domu. Wraca późno, bo roboty sporo, a jak się chce zarobić, to trzeba robić […] Wszyscy szykują się na grzyby, które jakoś nie chcą rosnąć. […]Przed chwilą, szukając papierosa, znalazłem numer „Tempa” z jednym z moich felietonów. Zaczynał się on od zdania – „W Polsce najłatwiej zwolnić trenera – najtrudniej premiera”.

 

Wszyscy próbowali żyć swoim życiem, ususzyć te grzyby, co się zebrało, zagrać z sąsiadami w brydża, pójść na spacer z dzieckiem. Ale kraj wzywał!

„19 października, zamordowany został ksiądz Jerzy Popiełuszko. Zbrodnia ta odbiła się szerokim echem na całym świecie. Francuski „Paris Match” opublikował drastyczne zdjęcia zmasakrowanego księdza. Nie mogła, zatem ta tragedia nie znaleźć się w listownych opisach z Polski. 31 października Jacek relacjonował:

”Żyjemy tu oczywiście śmiercią ks. Popiełuszki. Rozgardiasz interpretacyjny sięga szczytów. […] Wizja Polski przekazywana przez wrogie radiostacje przypomina tłum ogarnięty jednakową zgrozą, wielkim bólem, tłum, w którym bije jedno wielkie serce, tłum rozmodlony w płaczu i oczywiście na kolanach. Nasi sceptycy natomiast mówią o ludziach, którzy pytają, kto to właściwie był ten Popiełuszko. Sceptycy twierdzą dalej, że ględzenie o tysiącach ludzi stojących w dzień i w nocy przed kościołem św. Stanisława Kostki niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Liczba ubeków, mówią, jest tam porównywalna z ilością ogarniętych bólem wiernych.[…]”

 

Kraj wzywał, żeby MYŚLEĆ! PATRZ I MYŚL! I co? Inteligencja rozmyślała … coraz ciszej, z czasem po … cichu.

 

„Moja prywatna opinia – pisał dalej Jacek – mało chyba wiarygodna, że zainteresowanie tą zbrodnią jest stosunkowo duże, ale nie budzi ona społecznych emocji na skalę sugerowaną przez VOA, RWE, RFI czy BBC. Pogrzeb z pewnością zgromadzi ogromne tłumy. Popiełuszko przejdzie do panteonu męczenników, ale […]. Gorączkowe nawoływania do spokoju z naszej strony (Lechu, Glemp) też jakby świadczyły o błędnym według mnie rozpoznaniu skali niebezpieczeństwa. Inna sprawa, że nagle okazało się, iż wszystkie grube ryby na arenie politycznej, bez względu na to, po której są stronie, nie chcą wybuchu. Jaruzel chce mieć spokój, bo patrzą mu na ręce i ze Wschodu, i z Zachodu, Lechu uspokaja, bo nie widzi obecnie szans na wygraną w takim starciu, a Kościół, jak zawsze, rozlewa oliwę, gdy się morze burzy.

I dodawał: ( jak przez megafon na 4 strony świata)

„(Od razu uprzedzam przede wszystkim osoby trzecie, które ten list mogą czytać w ramach swoich obowiązków, że wszystko to zasłyszałem osobiście w tramwaju, w sklepie i bodaj w księgarni od osób, których nigdy przedtem nie widziałem i których bym nie rozpoznał).[…]”.

Powitaliśmy nowy rok 1985 skromnie. Wypiłem sam całego szampana, bo ciężarna żona przecież nie piła. No kropelkę.

5 lutego usiłował powrócić do Warszawy szef paryskiego Biura „Solidarności” Seweryn Blumsztajn. Z unieważnionym paszportem odesłany jednak został z powrotem do Francji.7 lutego wydano wyroki na zabójców ks. Popiełuszki: pułkownik Adam Pietruszka i kapitan Grzegorz Piotrowski dostali po 25 lat.

15 lutego Zbyszek pisał:

Gram w Toto-Lotka! Już dwa razy grałem i nic nie wygrałem. Ale sam fakt, że postanowiłem liczyć na głupi los, świadczy najlepiej, że już przestałem liczyć na możliwość, normalną drogą, poprzez pracę, zarobienia pieniędzy. Ale fartu nie mam. Nie trafiam.

 

Kilka linijek pod spodem:

 

”Właśnie odniosłem sukces. Udało mi się kupić żarówki! Szukałem ich bezskutecznie od miesiąca. I świecą w WC.”

 

Dla mnie we Francji rok 1985 upływał pod znakiem doktoratu i wyjazdu do USA, pisałem do Marzanny.

„[…] mam zamiar bronić na jesieni. Najpierw pławiłem się w „Tygodniku Mazowsze” po polsku i kiedy już powstało to dziełko, to przyszła kolej na tłumaczenie francuskie. Część zrobili mi dobrzy ludzie, ale i tak trzeba poprawiać, a część muszę tłumaczyć sam i potem przerabiać z kimś na przykładny francuski. […] Zarobiony więc jestem po uszy i na dokładkę bez pieniędzy.[…] póki co po nocach śnią mi się problemy finansowe i nie wiem, czy nie będę zmuszony wrócić do mojego zawodu tragarza z tytułem już tym razem doktorskim.

Ps. Dziewczyny w Polsce są zdecydowanie ciekawsze niż tutaj i lepiej (ciekawiej) ubrane, co nie znaczy, ze ładnych tu nie ma, ale łeb mi nie lata, a tam latał.”

 

Chcieliśmy z Jacem i Jurkiem się spotkać. Uścisnąć się i upić. Ale musieliśmy znów czekać. List od Jacka: Łódź, 27 czerwca 1985 r.

„Odmowa paszportu była uzasadniona tym, że jego wydanie może zagrozić bezpieczeństwu państwa, tajemnicom państwowym lub, że wydanie mi go może narazić gospodarkę narodową na poważne straty[…] Złożyłem odwołanie do tow. Kiszczaka. Rozpatrzono je w Łodzi odmownie, po czym odesłano do stolicy z obietnicą, że odpowiedź nadejdzie w ciągu 2 m-cy, czyli gdzieś do 10-15 sierpnia. Gdyby tow. Kiszczak dał mi paszport zjawię się we Francji w pierwszej dekadzie września.”

„Przed wyjazdem miała miejsce dość pocieszna historia. […][Radio Wolna Europa czytała fragment naszego doktoratu, ten o mass mediach. W audycji „Na czerwonym indeksie”. Osobiście tego nie słyszałem, bo nie mam radia, na którym można złapać RWE, ale że słucha się tej wrogiej rozgłośni dość powszechnie, zaraz wpadli do mojego pokoju na wydziale koledzy i opowiedzieli mi o tym. No cóż, było mi miło. […] Sprawę rozpatrzył Komitet Uczelniany P(olskiego) Z(wiązku) P(iłki) R(ęcznej). Jurek odbył na ten temat rozmowy z różnymi osobistościami wydziałowymi. Niektóre z nich zaproponowały, żebyśmy się… publicznie odcięli. Nie bardzo wiedzieliśmy tylko, od czego […]”.

 

Już nie staliśmy w blokach startowych, by walczyć. Mieliśmy dość. Co prawda uczucie powinności wracało jak fala. Mieliśmy politykę coraz bardziej w dupie, ale wciąż jakby z przyzwyczajenie drapaliśmy się po głowie: co, kurwa, z tym zrobić? Co zrobić?

„Jest wszakże olbrzymi plus takiej szaleńczej, straceńczej tradycji insurekcyjnej. Nie można temu narodowi wytłumaczyć bezcelowości oporu. Nie można go przekonać, że mu się to nie opłaca, że nie ma szans. Rządząc nim wbrew niemu siedzi się na bombie z dość koszmarną świadomością, że nikt nie potrafi usunąć zapalnika, że musi ona, prędzej czy później, pierdolnąć. Wydaje się, że ta postawa insurekcyjna jest mocno zakorzeniona w naszej tradycji. (…)”

 

I co tam jeszcze u ciebie? Chciałoby się zapytać.

„Wczoraj złapałem 8 ryb w dwie godziny. […] Na wędkowaniu znam się tyle, co kura na pieprzu. Ciasto na przynętę wziąłem od sąsiada, wędkę od syna gospodarzy i poszedłem na pomost. A tu ryba (no powiedzmy, rybka) za ryb(k)ą. Niezwykle podniecające uczucie.”

Znika za stoiskiem Kebab. Wraca z kebabem. Wydaje się zadowolony. Je.

Dają mi za 50%. Ja nie mogę im dać książek, bo nie czytają po polsku. O kebabie możemy pogadać uruchamiając język ciała, o literaturze nie. Wtedy w roku ‘84 dzieliłem się swoimi refleksjami z przyjaciółmi w Polsce, bo żyliśmy ideami, słowami. I walką. Jacek szykował się do Paryża, ja szykowałem się na spotkanie z nim. A sprawa paszportu wisiała na włosku, bo dopóki nie masz w garści, to…

„Właśnie wróciliśmy z poczty. Chciałem zadzwonić do mamy, żeby się zorientowała, czy jest już może decyzja w związku z moim odwołaniem [sprawa paszportu]. Ale niestety telefon nie działa, kabel urwany. Kiedy zreperują? Dokładnie nie wiadomo. Wracając do domu, po bezskutecznym oczekiwaniu na dostawę nabiału, spotkaliśmy naszych znajomych czekających na autobus do Płocka. Spóźniał się już 20 minut. Kolega orzekł, że w tym właśnie wyraża się wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Tam są towary i usługi, ale ludzie nie mają pieniędzy, tutaj ludzie mają pieniądze, ale nie ma towarów ani usług.”

 

Czekałem na niego, a dostawałem póki co listy: Lipiec ‘85…

 

”Pisałem Ci już chyba o tym, że cała Polska jest właściwie placem budów sakralnych. Łódzki biskup ordynariusz i biskupi pomocniczy niemal co tydzień święcą jakąś budowę. Podobnie musi być i gdzie indziej, bo niby czemu Łódź miałaby stanowić wyjątek. Ale religijności tutejszej daleko do góralskiej[…]

 

A biednemu wiatr w oczy. I zawsze pod górkę. A za każdą górką – dół.

 

Drogi Krzysiu! – donosił w sierpniowym liście Zbyszek – Latoś lata nie mamy. W ciągu dwóch ostatnich dni spadło tyle wody, co wynosi miesięczna norma. To tak jakbyś na jeden metr kwadratowy wylał 78 litrów wody. Starczy? Starczy. […] Nawet żywioły są przeciw naszemu […] wychodzeniu z kryzysu.

 

Starałem się być opoką. TAM dla tych co TU. Żeby TU żyło się trochę lepiej. Nie straciłem czujności, że TERAZ mnie chwalą, żeby POTEM przypierdolić. Pytanie było: kto? Z której strony padnie cios?

 

„Nie wiem, czy ci pisałem, że jesteś bardzo, ale to bardzo szanowaną osobą w Łodzi. Twoje zaangażowanie w sprawy Polski we Francji, Twoje poświęcenie zyskały tutaj wielkie poważanie. Pomoc dla kościoła i to, że będąc tam żyjesz dla nas, jest szeroko znane. Słyszę czasem o Tobie z ust ludzi, którzy Cię w ogóle nie znają.”

 

Zamówiłem u Jacka butelkę naszej, polskiej wódki. Napisał, żebym się nie martwił, ten towar jest.

 

„Kupiłem numer „Zarządzania” z listą 500 największych przedsiębiorstw przemysłu przetwórczego w Polsce. Ułożone według wielkości sprzedaży za rok ‘83. Największy polski biznes do wóda. Polmos na pierwszym miejscu. Huta Lenina, Huta Katowice idą po nim. Wartość sprzedaży Polmosu wynosi tyle, co Petrochemii Płock (drugie miejsce), Huty Lenina (trzecie miejsce) i Huty Katowice (czwarte miejsce). […]

I tym optymistycznym akcentem kończę. Całuję Basię. Ciebie Grzesiu[…], który tułasz się po obczyźnie wycierając cudze kąty, zamiast służyć swoją wiedzą i poradą steranej kryzysem ojczyźnie.

 

Czekałem na chłopaków w Paryżu, czekałem…czekałem. A oni nie marnowali czasu na czekanie, walczyli i zwyciężali!

 

„Nareszcie jestem[…] właścicielem półautomatycznej pralki. Nie muszę się nikogo prosić, sam piorę i to jeszcze jak! Moja najpiękniejsza LULKA – tak ją nazwałem, […] i imię to wypisałem letrastetami na pralce i rozgłaszam wszystkim: „muszę już iść do domu, bo tam Lulka mi pierze koszule”

Wybory do Sejmu PRL, o których wspominałem, odbyły się 13 października. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że były to ostatnie wybory do w stu procentach komunistycznego „parlamentu”. […] Następna elekcja do sejmu i senatu również odbyła się dopiero 4 czerwca 1989 r. Jednakże póki co w tym samym miesiącu według Jerzego Urbana liczba więźniów politycznych wynosiła 363 osoby.

W dzień wyborów, nawet pogoda była przeciwko komunistom.

 

„W przeddzień była niezła. Ale rano Ulka mnie budzi, mówi: „śnieg pada”. Rzeczywiście. Wyborczy śnieg 13 października. Zimno, paskudnie. Tylko na piecu siedzieć. Natomiast niestety kilka naszych znajomych rodzin, o których bym nawet nie pomyślał, że pójdą, poszło. […] I nie ma jak pogadać o wyborach, sprawa intymna. […] zapytasz: „stary poszedłeś na wybory?” to atmosfera robi się taka, jakbym zapytał panią domu, czy lubi minetę? Dosłownie! Towarzystwo sztywnieje, rozmowy cichną, ludzie patrzą na mnie, jakbym puścił bąka.

Czekałem na nich, oni na paszporty. Pisali coraz mniej.

„A swoją drogą, taka sama droga z Polski do Francji jak i nazad. Nie będę Ci liczył listów, ale Twoja epistolografia była ostatnio uboga. Ja, wiesz dobrze, piszę pod komunistycznym jarzmem walcząc o zachowanie substancji. Ty zaś w wolnym świecie pławisz się w dekadencji Europy. Komu więc łatwiej pisać? Mnie drżącemu w mroźnych powiewach wschodniego wiatru historii? Czy Tobie pieszczonemu gadżetami zachodniej cywilizacji? Moja dłoń do pisania nienawykła, bo zgrubiała od trzymania tarczy, w którą wciąż walą ciosy. Twoja wymanikiużona, z polerowanymi paznokciami.”

Dlaczego nie piszemy? Bo nie. Bo już jesteśmy na nie. No, nie?!

„Teraz o uczelnianych rugach. Przedtem już ustąpił prorektor Uniwersytetu Łódzkiego do spraw studenckich, bardzo porządny facet, docent […] Bielski. Zastąpił go wyjątkowy skurwiel, docent […] Bednarek, nawiasem mówiąc mój „kolega” z Instytutu Ekonomii Politycznej, cieszący się zaufaniem we wszelkich instytucjach. Zaczął ostro od wylania studentów znanych z niepokornej przeszłości. Kuriozalnym facetem okazał się jeden mój znajomy adiunkt, prawidłowo zresztą dotąd myślący. To, że w ogóle o rugach nie wiedział na tydzień po nich, mniejsza, ale na wieść, że wylano czterdziestu wzruszył ramionami i powiedział tylko: „40. Co to jest? Myślałem, że będzie więcej.”

I co ty na to? 40 studentów. Co to jest?

„Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze,
Ten młody zdusi Centaury,
Piekłu ofiarę wydrze,
Do nieba pójdzie po laury”

„Tu się polski rozum kończy. Łatwo stosunkowo powiedzieć: aby gospodarka ruszyła trzeba tego i tego, aby społeczeństwo zachęcić do pracy nad odbudową tych biednych ruin, w jakie się Polska zmieniła, trzeba tamtego i tamtego. Program zastępują hasła. Odmowa kłamstwa. Trwać w oporze. Bądźmy jak góra lodowa. „

Usprawniać drugi obieg. Tworzyć społeczeństwo, Rzeczpospolitą samorządną. Wszystkie hasła słuszne, ale opozycyjna droga od pomysłu do przemysłu jest równie długa, jak wprowadzenie w życie innowacji w państwowej gospodarce. Powiedziałbym, że dyskusja programowa jest do dupy.”.

 Niech nad martwym wzlecę światem

W rajską dziedzinę ułudy,

Kędy zapał tworzy cudy,

Nowości potrząsa kwiatem

„Twoje widzenie wyborów jest spojrzeniem człowieka sfrustrowanego własnym społecznym statusem, sfrustrowanego, to znaczy niewidzącego szans, twoje sądy są zdeterminowane miejscem zajmowanym w strukturze społecznej.

„Młodości, ty nad poziomy wylatuj”

„[…] A teraz a propos zachodnioeuropejskiego chowania głowy w piasek, politycznego tchórzostwa i sklepikarstwa.Piszesz o dystansowaniu się Francji od Stanów Zjednoczonych w sprawie Libii. No cóż, rzeczywiście Europejczycy, w swojej masie, gotowi są dawać wszystkim dupy, byle ci nie zabrali im ich zabawek. Przykre to, nie przeczę.”

 

Patrz na dół — kędy wieczna mgła zaciemia

Obszar gnuśności zalany odmętem: To ziemia!

 

„Kochani. Idą święta. Zbliża się Nowy Rok. A więc, wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku. Już czwarte Boże Narodzenie bez Was.”

 

Mieliśmy po trzydzieści parę lat, a w naszych listach coraz częściej pojawiało się słowo – starość.

Mimo pozorów normalizacji rok 1986 zaczął się od kolejnych aresztowań działaczy opozycji: 9 stycznia aresztowano w Gdańsku Bogdana Borusewicza, lidera gdańskiej Regionalnej Komisji Koordynacyjnej i członka TKK, późniejszego marszałka i wicemarszałka Senatu, a 19 lutego aresztowano działaczy WiP (organizacja Wolność i Pokój): Jacka Czaputowicza i Piotra Niemczyka. Basia Śreniowska napisła:

[…] Na całej połaci śnieg, który sypie nadal odcinając nas i ich od reszty świata. Pies brnie w puchu po szyję. […] Jeszcze działa gaz, prąd i telefon. Nadzwyczajne! U nas zrobiło się w okresie jesiennym jakoś bardziej do sensu, a ja korzystając z tej sytuacji wyszłam za mąż.”

 

Jacek napisał:

 

”Strzelili podwyżkę w starym dobrym stylu ogłaszając w sobotę wieczór, że od poniedziałku ceny podstawowych artykułów żywnościowych poza mięsem, które podskoczy w sierpniu, idą w górę. Wszyscy i tak się dowiedzieli dzień, dwa dni wcześniej choćby stąd, że kierowniczki sklepu dostały, bodaj we wtorek, prikaz, aby zostać dłużej w piątek, bo trzeba zrobić przeszacowania. Run na sklepy jak w złotych latach sześćdziesiątych. W kolejkach przeważnie panowie, od razu brano po 20 kilogramów cukru.

„Ministerstwo Handlu Wewnętrznego i Usług Informuje, że od 21 marca br. do końca kwietnia obowiązywać będą następujące zasady sprzedaży na kwietniowe karty zaopatrzenia:

Od 21 marca br. odchodzimy od żądania kartki przy zakupie alkoholu. Oznacza to, te od dnia 21 marca br. nie będą realizowane, analogicznie jak zamienniki za papierosy, zamienniki za alkohol, sprzedawane na odcinki alkoholowe marcowych lub kwietniowych kart zaopatrzenia.

Ja pisałem do Marzanny: Pracuję, gdzie się da. Ostatnio nawet w radio francuskim w charakterze asystenta programowego. Jest to zastępstwo na lato, ale może, może…

A Basia Śreniowska do mnie:

„Odcięło nas. Właśnie wyłączono prąd. Zaspy jak diabli. Mrozy ciut puściły już tylko minus 16 stopni. Na wszelki wypadek nie wychodzimy z domu. Na co szczęśliwie możemy sobie pozwolić. Pieczywo wytwarzamy sami. Gaz jeszcze jest w naszej części miasta, to też nie musimy się kłopotać niezakłóconym rytmem pracy w handlu. Inaczej miewa się rzecz z transportem, gdyż pewien ciężki transport zakopał się dziś pod naszym domem. Po trzech godzinach walki z żywiołem udało nam się chłopców nakłonić, by zadzwonili do bazy po pomoc. Na nic się to zresztą zdało, bo baza powiedziała, że nie ma bazy, więc niech robią, co chcą. W formie substytutu zaproponowaliśmy chłopcom gorącą zupę i nocleg, ale byli tacy źli, zmarznięci i przemoczeni, że odmówili. Teraz już stoi sama przyczepa z ładunkiem w poprzek skrzyżowania. Pewnie dostoi tak do wiosny. Na klatce schodowej mamy dymiący piecyk, w którym palimy dzień i noc, bo wciąż pozostaje aktualny problem zamarzającej rury. Jeden pan powiedział, że „eeee… żyjemy w określonej epoce”. I trudno mu się odmówić racji. Chętnie bym zrobiła jakiś teatrzyk. To mi jakoś pozostało.

 

26 kwietnia, miała miejsce katastrofa elektrowni atomowej w Czarnobylu. Ja umierałem ze strachu TAM, gdzie powietrze było czyste. A Jacek tak to komentował :

„Tyle jodu 131 dają nam za darmo i nawet nie powiedzieli o tym. To pewnie ich wrodzona nieśmiałość. Ciekawią Cię oczywiście fakty, więc było to tak. O awarii dowiedziałem się w poniedziałek albo we wtorek z VOA i całkowicie informację tę zlekceważyłem. W końcu chmury radioaktywne nie są czymś aż tak niecodziennym. Na Mururoa Twoi Francuzi robią je co pewien czas. Mieszkańcy miast sąsiadujących z Newadą też zdaje się sporo ucierpieli od wybuchów amerykańskich na tej pustyni.

Zrodziła się wątpliwość. Pić czy nie pić? Tutaj panie zaczęły jakby kręcić, że w zasadzie nie ma strachu, ale może lepiej się powstrzymać od spożywania. Moja kochana mama tymczasem wykupiła już pół sklepu mleka w proszku i pojechała z tym tobołem do Ulki. Ta pchnęła po następną partię Olka, także siedzimy obecnie na mleku i nie straszne nam już nawet kolejne wybuchy. Oczywiście chodzą głośne plotki, że płyn Lugola, ów preparat jodowy podawany dzieciom, może mieć straszne skutki uboczne, na przykład ślepotę, drżączkę i tak dalej. Ale, gdy informowałem znajomych na wydziale, że powinni go podawać dzieciom, to ośmiu na dziesięciu nie miało w ogóle pojęcia, o co chodzi. Masowo

W środę wieczorem natomiast po głównym wydaniu dziennika telewizyjnego, czyli o 20-tej, pokazano szacowne grono, rządową komisję powołaną przez pana premiera w celu koordynowania akcji zaistniałej wskutek awarii. Szacowne grono autorytatywnie stwierdziło, żeby nie pękać,

W relacjach z obchodów 1 maja w ZSRR pokazano w polskiej telewizji pochód w Moskwie i migawkę… no zgadnij. Tak jest! Z Kijowa. Pochód szedł, nie fosforyzował, tłumek całkiem spory. Na oczach nie łysieli.”

Krzysztof powoli zamyka stragan.

Zbyszek donosił, że nie samymi podwyżkami żyła Polska w marcu ‘86.

„Piłkarze mistrza Polski – łódzkiego Widzewa w półfinale Pucharu Europy! Stało się to faktem w środowy wieczór na stadionie trzykrotnego mistrza Anglii – Liverpoolu. Łodzianie po wygraniu pierwszego meczu 2:0, przegrali w rewanżu 2:3 (1:1). Ten wynik awansował Polaków, którzy znaleźli się w doborowej czwórce najlepszych europejskich zespołów”

 

W czerwcu były dwa znaczące wydarzenia. Pierwsze: Jacek dostał paszport i … mu go zabrali. Nie mogłem z nim wypić pępkowego. Zamiast pić, pisaliśmy. Tym razem on oferował pomoc:

„Jeśli czegoś potrzebujecie napiszcie bez krępacji. Może Milupę? Jest tego trochę z waszych darów u ojca Miecznikowskiego. Więc tylko słowo i wyślę. „

 

Nie tylko oni zazdrościli mi. Ja też miałem czego im zazdrościć. Tak. Tak. nuci: Jesteśmy na wczasach.

 

„Jesteśmy już tydzień na Kaszubach. Wczasy – nawiasem mówiąc – są niesłychanie tanie. Pełna odpłatność za 4 osoby wynosi 60000 złotych. Ja natomiast, mając dofinansowanie z Uniwersytetu Łódzkiego, płacę tylko 6000, czyli jedną dziesiątą. A to dlatego, że średnia dochodów na głowę w mojej rodzinie plasuje się grubo poniżej wszelkich progów ubóstwa i wynosi 4000 złotych na miesiąc. Tak więc socjalistyczne państwo zabezpiecza mi regenerację sił do walki z nim.”

 

Wspólne wakacje. Jak ja wskoczyłbym do nich na dzień lub dwa.

 

„W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych rozdmuchano aspiracje i, gdy potem skurczyły się możliwości ich zaspokojenia, rosnąca z roku na roku luka pomiędzy aspiracjami i możliwościami stworzyła potencjał wybuchowy. Zgodnie z teorią rewolucji Daviesa. Natomiast w latach osiemdziesiątych aspiracje kształtowane były przez dno kryzysu. Nikt się tutaj po Polsce wiele nie spodziewa w zakresie wzrostu standardu. Mnóstwo młodych deklaruje chęć wyjazdu na zachód przy pierwszej nadarzającej się okazji. Patrząc z tego punktu widzenia, perspektywa społecznej szarży na czerwone szańce jest raczej niewielka. Z drugiej jednak strony, kruchość systemu wzrasta.

 

„ Ten młody zdusi Centaury”

Traciliśmy czas na absurdy. Karmili nas absurdem codziennie. I codziennie bardziej byliśmy głodni…. czego?

Zbyszek donosił: „Wpadłem na pomysł, by moje wydawnictwo RSW Prasa Kraków – Wydział Socjalny, wystosowało pismo do analogicznego wydziału w Łodzi z prośbą o umożliwienie MNIE korzystania z paczek mięsnych, jakie otrzymują łódzcy dziennikarze. Kraków przesłał takie pismo i w zeszłym miesiącu po raz pierwszy, uprzednio oddając kartki, w oznaczonym dniu stawiłem się w Klubie Dziennikarza, gromkim głosem prosząc o wydanie należnej mi paczki. Zebrani ze zdziwieniem popatrzyli po sobie, a ja z miną lorda odebrałem, zapłaciłem i wyszedłem. „

22 lipca obchodzimy uroczyście!

„Aż tu nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, puścili 225 politycznych. Polski Komitet Helsiński nieco wcześniej szacował ich liczbę na 350, więc zaczęłam wypytywać wszystkich, kto zna kogoś, kto siedzi nadal. Ale w moim kręgu znajomych nikt takich nie znał. Później się wyjaśniło, że nadal trzymani są między innymi chłopcy odmawiający składania przysięgi wojskowej, milicjanci z wyrokami za odmowę bicia w okresie stanu wojennego[…].”

Tuż przed ogłoszeniem takiego zakresu amnestii wezwano mnóstwo ludzi na przesłuchania. Po Jurka Drygalskiego przyjechali nawet do domu. Wygląda to wręcz na wyróżnienie. Mnie, szarego pionka, którego bez przerwy i absurdalnie podejrzewają o czynny, choć niezbyt aktywny współudział w robocie podziemnej, wezwali telefonicznie. Podreptałem posłusznie, w końcu władza każe – chłop musi. Siedząc w ubeckiej poczekalni widziałem, jak wprowadzali Stefana Niesiołowskiego, po którego również pofatygowali się osobiście. […] Trzymał mnie trzy godziny, a na końcu odczytał napisane przez siebie oświadczenie, że zaproponował mi, abym ujawnił swoją nielegalną działalność, lecz niestety odmówiłem[…] I mnie puścił.

Przesłuchiwali też profesora Cezarego Józefiaka. Tenże Józefiak napisał dla decydentów poważny tekst o reformie, w którym zawarł bez bliższego wyjaśnienia myśl, że nasz system gospodarczy ma charakter antymidasowski. Spytałem go, w czym rzecz i co przez to rozumie? „Widzi pan, Midas, czego się dotknął zmieniało się w złoto. A my, co dotkniemy złota to, się ono przemienia w gówno”.

Paranoja. W ‘86  mieliśmy po trzydzieści parę lat, a w listach pojawiała się kwestia starości.

Żeby żyć, jak mniej więcej, przeciętny Francuz muszę pracować dwa razy tyle, co on. A tu niestety czas biegnie nieubłaganie i nie tylko na skroniach widać i czuje się starość. To ciągłe zagonienie powoduje, że jest coraz mniej czasu na przyjemności, a nawet i ochota mniejsza – zwierzałem się Marzannie.

Fala amnestii – pisał Jacek nadała nieco innego sensu rozmowom. Władze dały do zrozumienia, że liberalizują system kar za działalność opozycyjną i faktycznie, bodaj przedwczoraj, Urban ogłosił to na konferencji. Niby zatem poluzowanie, ale cosik dziwne, tajemnicze. Po pierwsze, czemu Wojtek na to poszedł? Kredyty z zachodu? Chęć zatarcia image’u bandyty, a tym samym próba wejścia na arenę polityki międzynarodowej i przebicia się z faktycznej izolacji na tym polu? Ruch przed wizytą u papieża?

Wróćmy jednak do innych jeszcze oznak poluzowania. Polityczni zostali wypuszczeni i wyglądało na to, że choćbym przyniósł powielacz na plac Wolności i trzepał bibułę pod Kościuszką [chodzi o plac Wolności w Łodzi i stojący na nim pomnik Kościuszki], też by mi się upiekło. Ale na szczęście nikt nie zwariował. Dziwna to odwilż, niebudząca zbytniego zaufania i za słaba, by rozentuzjazmować masy. […]Czy pierwszy garnitur solidarnościowych działaczy ruszy wreszcie dupę?

A dzisiaj. Jak? Też trudno ruszyć dupę?

Wstaje. Jak agitator. Najpierw powoli. Potem mocno. Przekonująco.

Odpływ sięga opozycyjnej kadry, odpływ ludzi, odpływ energii. Opozycja – rzecz jasna – nie zniknie, ale jest już czymś bardzo różnym od tego ruchu z lat 1982–84. Coraz trudniej skrzyknąć ludzi, coraz trudniej liczyć na ich zapał, coraz częściej coś nie wychodzi, bo ktoś nawalił. Ale jednocześnie ruch w interesie jest. Nowe struktury, nowe formy przekazu.”

Wtedy aktywiści mieli taki problem.

Problemem, który pojawia się coraz częściej w dyskusjach, w pismach i niezależnych ankietach, jest nabór nowych. Jest to zjawisko bodaj najbardziej charakterystyczne dla pierwszej połowy tego roku. Stara gwardia szuka nowych oddziałów. […]” stara gwardia szuka nowych oddziałow! Stara gwardia jest już stara!!! Kto z młodych?!  Młodości ty nad poziomy wylatuj!!!

Zmienia ton na refleksyjny.

Inteligencja jak zawsze sceptyczna. Taka jej rola, czyż nie?

A teraz kącik humoru. W mieszkaniu Kiszczaka dzwoni telefon. Odbiera Kiszczakowa. Damski głos w słuchawce: „Czy mogę mówić z generałem?” Kiszczakowa z podejrzliwością: „A kto mówi?” Tamta: „Koleżanka generała ze szkoły”. Na to generałowa: „Ach, ty kurwo jedna, co mi tu będziesz pieprzyć dyrdymały, generał nigdy do żadnej szkoły nie chodził”.

 

A teraz kącik nawyższej powagi!

15 października natomiast na konferencji prasowej rzecznik rządu Jerzy Urban odpowiedział m.in. na pytanie dziennikarza Radia Polonia:

Radio Polonia: Zdaniem wielu zachodnich komentatorów Lech Wałęsa przyjmuje postawę pojednawczą i deklaruje współpracę z władzami. Czy byłoby to możliwe?

Jerzy Urban: […] gdyby respektował konstytucyjne zasady ustrojowe Polski, ( już można się śmiać) gdyby nie sprzymierzał się publicznie z wrogimi Polsce siłami na Zachodzie ( śmiejcie się, proszę) – wówczas być może także dla Lecha Wałęsy – człowieka, któremu wielu ongiś zawierzyło[…].” Dlaczego nikt się nie śmieje. To list z 86 roku!!! Nie z 2018.

cisza

Zbyszek pisał do mnie […]: „zobaczysz, z czasem listy do Ciebie będzie pisało coraz mniej osób, coraz mniej przyjaciół”. I miał rację.I od niego skończyły się wraz z rokiem 1986. Jacek wreszcie paszport i spiliśmy się w trupa

A gdyby Ci się jeszcze udało złapać stałą pracę, to byłoby już zupełnie wspaniale. Tak, rok 1987 będzie chyba dla nas niezwykle ważny. […]

Bieży piąty rok mojego pobytu na emigracji. Wydziały paszportowe coraz łatwiej wydają paszporty, więc coraz więcej przyjaciół przyjeżdża do nas w odwiedziny. Bezpośrednie wizyty zatem coraz częściej zastępowały korespondencję.

Wielu z odwiedzających nas gości pracowało jednocześnie przy winobraniu[…] inteligencja zapierdala. Bo kilka miesięcy wcześniej trzęśli się z … zimna. A prąd i gaz kosztuje.

Niedziela, 11stycznia 87. była chyba jeszcze chłodniejsza, niż poprzednia doba. W Parczewie na wschodzie kraju notowano minus 32 stopnie, do 27 stopni poniżej zera spadł słupek rtęci na północnym wschodzie […]

Basia pisała:

„Odcięło nas. Właśnie wyłączono prąd. Zaspy jak diabli. Mrozy ciut puściły już tylko minus 16 stopni. Na wszelki wypadek nie wychodzimy z domu. […] Pieczywo wytwarzamy sami. Gaz jeszcze jest w naszej części miasta[…] Mój mąż twierdzi, że rzeczą wielką jest wykonanie ciepłych skarpetek. Pewnie też ma rację. Albo pilnowanie przez całą noc pieca, ku ogólnemu pożytkowi rur i osób. Na dworze minus 23 stopnie. W domu 15 stopni, przy rurze, wewnątrz 7 […].”

 

Ciśnienie podnosił każdy kolejny absurd.

 

Jacek: „Co do dyscyplinarki było tak: gdzieś styczniu władze wydziału i instytutu wymyśliły, że trzeba się mnie wreszcie pozbyć. […]Pomysł na wyrzucenie był stosunkowo prosty: wydać mi takie polecenie i to dużego kalibru, abym na pewno się nie zgodził na jego wykonanie. Odmowa poskutkuje natychmiast dyscyplinarnym zwolnieniem. Wymyślono, by nakazać mi pracę sekretarki u jednego z największych buców na wydziale, niejakiego profesora Ch. Żebyś miał o nim wyobrażenie, powiem tylko, że to on właśnie przedstawił wydziałowej komisji weryfikacyjnej odgórnie ustaloną listę osób, które trzeba albo wyrzucić, albo którym trzeba maksymalnie obniżyć wszystkie oceny weryfikacyjne. Tak więc miałem przejść do jego katedry parzyć mu herbatę, odbierać telefony, pisać na maszynie listy. I tak dalej. Pomysł był skuteczny. Takiego polecenia przyjąć bym nie mógł”.

 

Dawali paszporty. Nikt nie wiedział dlaczego.

Drugim źródłem spotkań z paranoidalną rzeczywistością były niekończące się wizyty u nas w domu. Przez dziewięć lat pobytu we Francji gościliśmy co najmniej setkę osób. Tę ilość znacznie podbiła wizyta mojego kapelana z internowania w Łowiczu, księdza Kazimierza Wójciaka. Zjawił się u nas pod domem całym autokarem, którym przywiózł pielgrzymkę młodzieży w drodze do Lourdes.”

Polacy podróżowali po Europie, ale przecież wracali do siebie.

„Ja to, stary, czuję. Ot, inne zapachy dochodzą[…] Dezintegracja „Solidarności” jako organizacji i zapadanie się przez nią w niebyt lub w byt pozorny budzi coraz mniej emocji wśród ludzi, nazwijmy umownie, zaangażowanych.[…]. Coraz więcej owych zaangażowanych mówi o „Solidarności” jakby z psychicznego, emocjonalnego oddalenia. (…) „

Co się mnie tyczy, usiłuję codziennie, […] grać w tenisa o murek, walę w ścianę i piłka odbija się od niej, raz na forhend, a raz na backhand. […]

 

Krzysztof wkłada do kieszeni jeden nr czasopisma.

 

Poczytam przed snem. Nikt teraz tego nie kupi, a kiedyś był POPYT.

 

Jacek pisał w 1987:

„Kradną mi Newsweeki. Mniej więcej co trzeci. Od jakichś dwóch miesięcy. Oczywiście ktoś na poczcie. Interwencje nie pomagają.”

 

Na bibuły z drugiego obiegu też był POPYT.

 

„We wrześniu w Warszawie zgarnęli jakiegoś działacza „Solidarności” na przesłuchanie. […] W trakcie rozmowy założył nogę na nogę i ubol pyta: „A co pan ma skarpetce?” A on, że trochę gazetek. Ubol: „A ma pan coś jeszcze?” Działacz: „A mam”. I pokazuje. Wtedy ubol: „A czy mógłby pan mi sprzedać po jednym egzemplarzu?”

 

To wszystko nie było śmieszne!!!

 

10 i 11 października Sejm PRL obradował nad reformą gospodarczą i musi sytuacja zaiste stawała się coraz bardziej tragiczna, skoro to samo gremium (z całą pewnością na wniosek partii) postanowiło, bodaj po raz pierwszy od 1946 r. zwołać referendum.

Sejm Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – głosił komunikat PAP – realizując konstytucyjne prawo obywateli do bezpośredniego wyrażania swej woli w sprawach mających doniosłe znaczenie dla społeczno-gospodarczego rozwoju kraju, działając na podstawie art. 14 ust. 1 ustawy z dnia 6 maja 1987 r., o konsultacjach społecznych i referendum (Dz. U. nr 14, poz.83), podejmując inicjatywę Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego postanawia, co następuje:

  1. W dniu 29 listopada 1981 r. zostanie przeprowadzane referendum ogólnokrajowe.
  2. Przedmiotem referendum będą problemy dalszego reformowania państwa i gospodarki.

 

Ma być referendum – komentował natychmiast Jacek. – Drygalski wymyślił, moim zdaniem, najlepsze pytanie: „Czy chcesz, aby w Polsce było lepiej?”.

 

„Czy chcesz, aby w Polsce było lepiej?” – pytanie nic nie traci na aktualności.

 

Referendum zostało przeprowadzone 29 listopada 1987. Zadano społeczeństwu następujące pytania referendalne:

  1. Czy jesteś za pełną realizacją przedstawionego Sejmowi programu radykalnego uzdrowienia gospodarki, zmierzającego do wyraźnego poprawienia warunków życia, wiedząc, że wymaga to przejścia przez trudny dwu–, trzyletni okres szybkich zmian?
  2. Czy opowiadasz się za polskim modelem głębokiej demokratyzacji życia politycznego, której celem jest umocnienie samorządności[…]? Zaraz w poniedziałek komunikat PAP brzmiał:

25 głosujących, frekwencja około 70% powiedział, że nie chce…… I znowu, kurwa, zwycięstwo. Tylko, że takie zwycięstwa już przestały nas cieszyć.

 

Jacek – W dzisiejszym „Teleekspresie” panienka mówi: „Dostawy na święta nie są wystarczające. Brakuje cytrusów, oleju i margaryny”. […] Mnie na przykład w ogóle brakuje pieniędzy. Karpie sprzedawali po dwie, najwyżej trzy sztuki. Kilo maku 1500–2000 złotych. Cytryny w państwowym detalu 600, a prywatnie 1600. Banany tylko u prywaciarzy 2000–2500, pomarańcze w państwowych 800, grejpfruty 950, jabłka 180–320 za kilogram. Bakalii nie ma w ogóle. […].

A ten dowcip znasz? Jaki będzie ostatni etap reformy gospodarczej? Odpowiedź: Kryterium uliczne.

Dowiedziałem się, że ten nasz Urban dostał jakąś nagrodę widzów za osobowość telewizyjną. Niedługo Jaruzelskiego uhonorują pewnie za świetną prezencję[…] I ty stary wyjechałeś z takiego kraju?”

 

Rok 1988 jak na politykę PRL zaczął się niewiarygodnie. Od 1 stycznia zaprzestano zagłuszania Radia Wolna Europa. Daleko idące zmiany i schyłek reżimu realnego socjalizmu wydawały się nadchodzić wielkimi krokami.

Głosem spikera

„To, że zostałem ostatni na placu boju, który pisze do Ciebie regularnie, bardzo mnie przygnębia, ale z drugiej strony, fajnie, że mam przyjaciela, do którego lubię pisać. Poza wszystkim, moi biografowie będą mieli jakiś materiał o mnie. Ale bardzo niepełny, bo moje listy są ciągle autocenzurowane.”

„8 godzin temu skończyła się obrona naszego doktoratu. Co prawda nie od jej wyników zależy w Polsce, czy ktoś dostanie stopień doktorski, ale ten pierwszy i najważniejszy krok na drodze do zastania doktorem nauk ekonomicznych mamy za sobą. […] pobiliśmy albo wyrównaliśmy własny rekord świata czasu trwania obrony. Zaczęła się o 9:30, a wyszliśmy z sali po ogłoszeniu wyników i odebraniu licznych gratulacji, o 16 czyli 5 i pół godziny. Ludzi, jak pięć lat temu, bardzo dużo, ale mniej. Nie liczyłem, ale na oko sto, sto pięćdziesiąt osób. Wtedy było około trzystu[…]

„Od jednego ze znajomych obecnych na obronie dostaliśmy w prezencie po dużym, metr na metr, kalendarzu WIFAMY (Widzewska Fabryka Maszyn). Z rozebranymi, ale bez przesady niestety, dupami. Mam więc u siebie w pokoju dwa ścienne kalendarze, jeden ze zdjęciami z trzeciej pielgrzymki papieża do Polski, drugi ten właśnie. Wiszą obok siebie.”

Taki stan rzeczy sprawiał, że epoka absurdu powoli, ale nieubłaganie zmierzała ku końcowi. Zmieniała się też opozycja.

„Rozmawialiśmy ostatnio z kolegą z Kuroniem. Dotąd go osobiście nie znaliśmy, więc czas był już najwyższy, by się obwąchać. No cóż, lata mijają. Kuroń gruby i już bez tego żądła[…]. Niektórzy z jego przyjaciół powiadają, że się spalił przez te lata. Papierosa odpala od papierosa, chrypi jak zwykle i ma tę rzadko spotykaną cechę niesłychanej gotowości do dostrojenia się do sposobu myślenia rozmówcy i odpowiadania w konwencji pytającego.[…]. Oczywiście rozmowa się rwała, bo kolega Kuroń jest osobą publiczną i ma do tego, niestety, telefon. […] Naszą rozmowę, co chwila przerywały telefony. Kuroń przyciągał wówczas do siebie skoroszyt A4 i spisywał informacje o represjach. „Znaczy rozpędzili, tak. Do manifestacji nie doszło”. Szło o Wrocław. „Czyli siły porządkowe zwyciężyły? Dziękuję kochana, wszystko zapisałem”. Zapalał papierosa, odgaszał peta, wracał do przerwanego wątku, by za dziesięć minut znowu podnieść słuchawkę […].

Do „kryterium ulicznego” trochę było daleko na początku 1988 r., ale żądania płacowe się nasilały. Dwugodzinny przestój pracy w Wigoprimie (przędzalni czesankowej) w Łodzi, 9 marca. Następnego dnia w Konstantynowie Łódzkim od rana stanęła pierwsza zmiana. Podobnie w Zakładach Przemysłu Wełnianego Norbelana w Łodzi, a nie sądzę, aby to były wszystkie przykłady, wszak rok później budowano już okrągły stół. Nawet „Dziennik Łódzki” nie donosił 8 marca o kolejnych dobrodziejstwach kobietom fundowanych przez partię i rząd. Przesłał jedynie Paniom w dniu ich święta „Dużą buźkę”.

I … coraz dłuższe kolejki.

Starzy działacze, prawdziwie niepokorni, odchodzili. Nowi sie nie rodzili.

„Wspomniałem Ci w kartce świątecznej o śmierci docenta Logi. […] Był specjalistą od prawa pracy. I swą dziedzinę zawsze traktował nie tylko, jako abstrakcyjną dziedzinę wiedzy, ale też oręż w walce robotniczej. Stąd jego wielkie zaangażowanie w „Solidarność”. I tę do roku 1981 i tę podziemną. Pogrzeb odbył się na Zarzewie. Mnóstwo ludzi. Również kilku uboli mający pewnie sprawdzić czy na pewno leży w grobie […].

Życie (niestety) potwierdziło moją diagnozę. Związek okazał się niezdolny do mobilizacji mas, struktury zaś okazały się rachityczne i mityczne. Wieloletnie zaniedbania obnażyły bezlitośnie Związek. Może zresztą źle stawiam sam problem, może konieczne są inne pytania i inny sposób patrzenia. Może? (…)

Czym skusić młodych? No czym? Skusić, nie przekonać.

„Na naszym wydziale akcję reklamową rozpoczęło Stronnictwo Demokratyczne. Kuszą nas do przyjścia do swojej siedziby na wspólne czytanie fragmentów markiza de Sade. „120 dni Sodomy”. Pewnie za tydzień ZSL rozpocznie bezpłatne kursy minety dla studentek, a PZPR, w ramach głasnosti, cykl prelekcji pod tytułem: Dialektyka dymania przez przywódców radzieckich w przekroju historycznym. Do czego doszło! Stronnictwa sojusznicze zdobywają sympatyków już nie dyskusją na temat: Rola inteligencji pracującej w sojuszu robotniczo-chłopskim, tylko przy pomocy książek osobników całkowicie obcych klasowo, rozmiłowanych w seksualnych perwersjach. I kto mi powie, że nie jesteśmy najweselszym barakiem w obozie?”

Ale! Ale! 2 maja rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej. Postulaty: podwyżka płac, przywrócenie „Solidarności”, zwolnienie więźniów politycznych.

5 maja spacyfikowano strajk w Hucie im. Lenina

10 maja ogłoszono koniec strajku w Stoczni Gdańskiej bez spełnienia postulatów.

 

Ociera łzę.

Chłopaki nie płaczą, co nie?

Jacek pisał: „Przez pierwszy tydzień maja z „kaloryfera” w moim pokoju „Wolna” i „Głos Ameryki” leciały non-stop, od 8 wieczór do pierwszej w nocy. Ale od wyjścia robotników ze stoczni kaloryfer przekazuje mi o północy już tylko zwykłe odgłosy skrzypiącego rytmicznie tapczanu. Młode małżeństwo z góry podobnie jak Huta Lenina nadrabia zaległości”

Do końca kwietnia siedziałem w leśnej głuszy zarabiając szkoleniem samorządu. Wieczorami szkolący gromadnie słuchali zachodnich rozgłośni, popędzając tych ze Stalowej Woli, dyskutując wszelkie możliwe scenariusze dalszego biegu wypadków[…]. Tymczasem szkoleni, w większości robotnicy, nurzali się w atmosferze beztroski[…]. Informacja o strajku w Stalowej Woli dotarła w czasie potańcówki. Pobiegłem do naszych podopiecznych, ale właściwie nie było się z kim dzielić tą wiadomością. […] Członkinie rad pracowniczych szalały na parkiecie z co młodszymi członkami. A stara gwardia siedziała pod ścianą i dawała w szyję.”

cisza

„Z tego, co napisałem o wnoszeniu świadomości z zewnątrz, nie wnioskuj, że popieram oficjalną interpretacją wydarzeń. Głosi ona, że to ekstremiści próbowali wzniecić niepokoje, w czym pomagały zachodnie mass media.”

Mieliśmy po trzydzieści parę lat i myśleliśmy o….

cisza

„Ale rzecz dla mnie najważniejsza w chwili obecnej, to ta, że Jurek umie już jeździć na rowerku na dwóch kółkach bez wspomagania.”

cisza

I nagle jak grom z jasnego nieba wiadomość od Jacka!!!

„1 lipca idę odebrać paszport. […] Szykuj wódę, morze wódki.”

„A było co opijać. Wydarzenia ruszyły lawinowo poczynając od drugiej, sierpniowej fali strajków. Wystarczy przytoczyć tylko kilka faktów z kalendarium opozycji: 22 sierpnia początek kolejnego strajku w Stoczni Gdańskiej i powstanie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. 26 sierpnia generał Kiszczak ogłosił oficjalnie gotowość podjęcia rozmów z przedstawicielami różnych środowisk. Rozmowy te „mogłyby przybrać formę okrągłego stołu”, a już 31 sierpnia dochodzi do spotkania Wałęsy z Kiszczakiem. Uzgadniają perspektywę rozmów okrągłego stołu w zamian za wygaszenie strajków i od 15 września odbywają się kolejne spotkania przygotowawcze do okrągłego stołu. […] 1 listopada nowo mianowany premier Mieczysław Rakowski podejmuje decyzję o likwidacji Stoczni Gdańskiej. Lech Wałęsa ocenia to jako prowokację wymierzoną w idee porozumienia.

30 listopada odbyła się słynna debata Lecha Wałęsy z przewodniczącym oficjalnych związków Alfredem Miodowiczem transmitowana „na żywo” przez TVP. Wałęsa po prostu miażdży konkurenta. MIAŻDŻY.

W dniach od 9 do12 grudnia Lech Wałęsa, Bronisław Geremek i Andrzej Wielowieyski uczestniczą w obchodach 40. rocznicy Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka w Paryżu. To była jego pierwsza, od czasów stanu wojennego, wizyta na zachodzie. Był przyjmowany jak głowa państwa!!!” Wałęsa!!!

Byłem więc w samym centrum wydarzeń i miałem bezpośredni dostęp do Wałęsy i jego niedużego otoczenia z profesorem Geremkiem na czele. Lequiller poprosił mnie wówczas, czy nie dałoby się urządzić spotkania Wałęsy z Leotardem w siedzibie Partii Republikańskiej. Geremek się zgodził i Wałęsa odwiedził republikanów na place des Invalides. Moi znajomi z tej partii byli w siódmym niebie.

[…] w liście z 3 września pisałem do Marzanny:

„W związku z wydarzeniami wróciłem ostro do radiowej roboty.[…] Bieda w tym, że w polskich instytucjach, w których pracuję, panuje polski bałagan. Jest to strata czasu ponad miarę. Na zorganizowanym Zachodzie natomiast wszystko ma swoją porę i czas jest bardzo cenny. Ja zresztą czuje się lepiej, kiedy wszystko idzie w porządku jedno po drugim.”

 

Co jeszcze mi się podoba w mojej ojczyźnie? – pytała Basia Śreniowska

Okazało się podczas remontu, że posiadamy w firmie cztery gaśnice. Ponieważ pochodzą one z zamierzchłych czasów postanowiłam je uaktualnić.

Odbyłam rozmowę telefoniczną ze Strażą Pożarną. W wyniku, której zapisano moje nazwisko oraz godziny pracy i obiecano za dwa dni, zawiadomić jak i gdzie to załatwić. I oto staje dziś w drzwiach rosły, przystojny obywatel strażak w cywilu.

– Czy pani posiada tutaj maszynę do pisania? – pyta osiłek.

– A czy pan jest na pewno ze straży pożarnej?

I co się okazało. Przestraszony wyjął z teczki pracę dyplomową z Wyższej Szkoły Pożarniczej, w której zawarł nieprawidłowe wnioski. A pracę trzeba jutro zawieźli do Krakowa. Więc o te wnioski chodziło, żeby przepisać z kartki całkiem nowe. Zdania były bez orzeczeń, a rzecz o azbeście. Bo to była praca badawcza. Dopisałam, więc czasowniki. Udzieliłam informacji o przysługujących urlopach i powiedziałam, że gaśnice mogą być po egzaminie.

I tak sobie teraz rozmyślam, czy to był tylko strażak z nieprawidłowym wnioskami. I tak też sobie rozmyślam, że kilkanaście lat temu do głowy by mi nie przeszła podobna wątpliwość oraz nie wpadłabym na to, by go zapytać, czy nie interesuje go także powielacz. Cóż człowiek widać trochę się „rozwinął”, a może raczej kojarzy zbyt jednokierunkowo.”

 

Żyłem jeszcze spotkaniem z Jackiem. Jacek wrócił z Francji. I napisał 13 stycznia 89.

„Wbrew obawom, że źle zniosę polską rzeczywistość po półtoramiesięcznym pobycie na zachodzie, okazało się, że od Polski wcale się nie odzwyczaiłem. Tu wszystko jest normalne. Nic mnie nie dziwi ani nie wzburza. RFN, Francja to był film, który obejrzałem i wróciłem do domu.Ale z każdym dniem robiłem się coraz smutniejszy, bo Polska jest potwornie smutnym krajem. Ten smutek jest przerażający.

W niedzielę poszedłem do kościoła i zobaczyłem kupę ludzi. Jacyż oni biedni. Jacy zaniedbani. Mężczyźni nie mają tu w ogóle fryzur, jakieś tłuste i pozlepiane kłaki. Te jesionki, te kurtki. Co krok spotykamy ludzi ubranych na poziomie bezdomnych z paryskiego metra. […] Tu na ulicy wyje bieda. Przedtem jej nie dostrzegałem.

Wszędzie czuje się agresję, która kipi w ludziskach. Nie znam statystyk, ale w Paryżu czułem się na ulicy bezpieczniej niż w Łodzi. Telewizja niewiarygodnie smutna[…]. Czuję, że zanurzam się w jakąś maź[…]Jakbym się zapadał w bagno.

„Ale już wyrabiam paszporty dla całej rodziny i mamy. Drygalscy też się zgodzili i Zybek [Zbyszek Głuszczak – przyp. aut.] z żoną też. Weźmiemy również Niesiołowskich, żeby nie myśleli, że ich nie lubicie. Razem raptem 15 osób. Możecie się nas spodziewać na przełomie maja i czerwca. Materace mamy i namioty też. Długo nie będziemy, zresztą to już od Was zależy dwa tygodnie czy miesiąc. Nie bójcie się […]”

Moje życie i ich życie różniło się coraz bardziej. Przyjaźń ocaliliśmy … razem. Bo chcieliśmy!!!

W marcu tego roku bawiłem w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych z pokazami filmu o Wałęsie, który przygotowaliśmy […] przy okazji jego wizyty w Paryżu w minionym roku. Ja wojażowałem, a Jacek albo cierpiał, albo rzucał się w polityczny wir.

 

„Jak mnie tęsknota przyciśnie zupełnie, pójdę kupić bilet i pojadę do Was na weekend.[…]. Wydawać tyle forsy i to na co? Żeby trochę pogadać i wypić kuśtyczka, żeby kilka godzin poszwendać się po Paryżu. […] Siedzę w kraju i tęsknię za Wami i Paryżem bardziej, niż siedząc z Francji tęskniłem za rodziną i Polską. Sam tego nie rozumiem[…]”

Ale MY z naszym życiem staliśmy się nieważni w stosunku do spraw wagi państwowej.

Od 6 lutego do 5 kwietnia odbywały się w Warszawie obrady Okrągłego Stołu. […]8 kwietnia Komitet Obywatelski „Solidarność” objął patronatem kampanię wyborczą kandydatów „Solidarności” do Sejmu i Senatu. 12 kwietnia ukazał się ostatni (290) numer „Tygodnika Mazowsze”, a pięć dni później, 17 kwietnia, Sąd Wojewódzki w Warszawie ponownie zarejestrował NSZZ „Solidarność”.

1 maja […] w Warszawie pochód „Solidarności” zgromadził ponad 100 tys. ludzi. 8 maja ukazał się pierwszy numer „Gazety Wyborczej”.

[…]Na miesiąc przed wyborami postanowiłem postarać się o prawo jednorazowego wjazdu do kraju na kilka dni jako dziennikarz, korespondent „Kontaktu” i Radia Wolna Europa, właśnie na wybory 4 czerwca. Od władz francuskich otrzymałem tzw. „żelazny glejt” pozwalający na jednorazowy wjazd do Polski. Mnie, uchodźcy politycznemu. Trzeba jednak było do niego zdobyć polską wizę. Otrzymałem ją po interwencji u ambasadora.

2 czerwca 1989 r., po bez mała siedmiu latach na emigracji, znalazłem się w samolocie LOT-u, starym Tu-104. […] Wylądowałem na Okęciu w Warszawie. Oficer straży granicznej długo oglądał moje pozwolenie przyjazdu.

– Pierwszy raz coś takiego widzę – skonstatował.

– Ja też – odparłem. […] drżały mi nogi i łzy kręciły się w oczach.

4 czerwca 1989 r. odbyły się wybory do Sejmu i Senatu. Komitet Obywatelski „Solidarność” uzyskał wszystkie możliwe do zdobycia miejsca w Sejmie (35%) i 99% miejsc w Senacie.

A potem już była wolna Polska i inny świat i inni ludzie. Lecz czy do końca wyszliśmy z epoki absurdu?

Jacek pisał kiedyś:

Według świętej pamięci Cezarego Józefiaka, bardzo znanego polskiego ekonomisty, będą teraz cztery ministerstwa zdrowia, szczęścia, pomyślności i cudu gospodarczego.

 

Zamyka Antykwariat na klucz. Trzyma na wyciągniętej dłoni klucz.

                         

Oddam za darmo. W dobre ręce. Komuś, kto będzie o to dbał.

 

  • Tweet

What you can read next

BAL SIĘ SKOŃCZYŁ
Bruksela, teatry i magiczny Kraków
Europa, koniec marzenia – o UE dwóch prędkości

You must be logged in to post a comment.

© 2017. All rights reserved. Buy Krzysztof Turowski | Created by: TEWS MEDIA.

TOP